DZIKIE ŻYCIE

Tatry Bielskie

Ryszard Kulik

Migawka

Spotkanie misia na swej drodze to z pewnością nie jest coś, o czym marzy większość osób. Górale spod Tatr nawet wolą nie wypowiadać słowa niedźwiedź, by nie prowokować przypadkowego kontaktu – zamiast tego mówią o „onym”.

Gdy wyruszyłem na początku czerwca w Tatry Bielskie, jakoś przeczuwałem, że w końcu zetknę się z tym największym naszym drapieżnikiem. Póki co jednak, ledwo wyruszyłem na szlak w strugach deszczu, a już za sobą usłyszałem jazgot terenówki, z której wygramolił się równie groźny jak niedźwiedź strażnik słowackiego parku narodowego. Przeklinając polskich turystów, w tym mnie, jak się domyślałem, oraz strasząc mandatem, skłonił mnie do zawrócenia. Do połowy czerwca szlaki w górach są zamknięte dla turystów ze względu na ochronę przyrody.


Miś. Fot. Ryszard Kulik
Miś. Fot. Ryszard Kulik

Idąc wzdłuż głównej wiejskiej drogi, po jakimś czasie zwróciłem uwagę na coraz wyraźniejszy dźwięk pił grających w lesie. Jak widać i słychać, drwale nie mają specjalnych ograniczeń, a ich działalność z pewnością służy przyrodzie parku narodowego. Rozgrzeszony tą świadomością zapuściłem się w zarośniętą przecinkę, pozostawiając za sobą cywilizację i ludzkie dylematy tudzież paradoksy związane z ochroną przyrody.

Pozostawiłem też w dolinie wiosnę, która już na dobre odmieniła wygląd drzew i łąk. Wspinając się coraz wyżej, wracałem do zimy. Nad moją głową majaczyły we mgle ośnieżone ciągle tatrzańskie szczyty. W miarę jak byłem coraz wyżej, krajobraz stawał się coraz bardziej surowy i złowieszczy. Tam, gdzie zieloność łąk i drzew świadczy o budzącym się życiu, tam też jakoś pewniej i bezpieczniej mogę się czuć. Tutaj łąki w coraz większym stopniu pokryte były płatami śniegu, a powietrze nasiąkało zimowym chłodem. Na tym śniegu można było rozpoznać wiele śladów: łapy wilcze oraz odciski stóp niedźwiedzia. To już nie przelewki – pomyślałem – jestem w prawdziwym mateczniku dzikiej przyrody: żadnych szlaków, schronisk, szałasów, jedynie wąskie ścieżki wydeptane przez zwierzęta. Za chwilę zapadnie zmrok, więc trzeba znaleźć dla siebie jakieś miejsce, które stanie się moim tymczasowym domem. Wybieram w końcu rozległą polanę i na jej szczycie rozkładam się do spania.

Okazuje się, że polana to prawdziwy amfiteatr, w którym prawie jak z loży mogę obserwować to, co dzieje się w dole. No i jak podczas prawdziwego spektaklu, niemal jak na zawołanie, kilkadziesiąt metrów ode mnie wychodzi miś. Niezgrabnie przemieszcza swoje ciało, wolno przechodząc na drugi koniec łąki. Nie widzi mnie i prawdopodobnie nie czuje, bo wiatr wieje mi w twarz. To wielkie zwierzę przypomina teraz zupełnie niegroźną jałówkę pasącą się na łące. Tak, niedźwiedź spokojnie podgryza trawę i jakieś korzonki – pasie się jak rasowy wegetarianin. Ale wiem też, że niczym nie pogardzi i przy nadarzającej się okazji wszystko może potraktować jako kolację. Tak czy owak jestem spokojny, choć podekscytowany – miś ostatecznie gubi się gdzieś między drzewami.

Po kilkunastu minutach sytuacja powtarza się niemal tak samo. Z lewej na prawą wędruje kolejny niedźwiedź. A może jest to ten sam miś, bo wygląda i zachowuje się podobnie jak pierwszy. Ale misie mają to do siebie, że podobnie wyglądają, więc zagadka pozostaje nierozwiązana. Niemniej jednak, miś przechodzi, niespiesznie znikając w lesie. Po następnych kilkunastu minutach… sytuacja powtarza się raz jeszcze. Tym razem już ledwo widoczny w ścielącym się mroku niedźwiedź przemierza tę samą trasę. Czyżbym natrafił na jakiś ruchliwy szlak komunikacyjny tatrzańskich niedźwiedzi? A może to ciągle ten sam miś, który zawzięcie krąży w kółko? Mimo wszystko trzy niedźwiedzie w ciągu kilkunastu minut… – to robi wrażenie.

Leżąc w śpiworze, spowity w ciemnościach, nasłuchuję, ile jeszcze „onych” niedźwiedzi przejdzie nieopodal. I słyszę tylko, jak w oddali jakieś wielkie cielsko pociera się o świerkowy pień, huśtając całym drzewem. Zasypiam w końcu z dalekimi, rozkosznymi pochrząkiwaniami, dochodzącymi z niedźwiedziej toalety.

Ryszard Kulik