DZIKIE ŻYCIE

NIE wywołuj niedźwiedzia z lasu ALBO kto się boi wilków?

Karolina Bielenin-Lenczowska

NIE
wywołuj niedźwiedzia z lasu
ALBO
kto się boi wilków?

Sparafrazowane przeze mnie przy­słowie wskazuje dobitnie na fakt, że słowa mają moc sprawczą. Słowem można przekląć, pobłogosławić np.: „A niech cię piorun trzaśnie!”, także coś wywołać. I żeby to „coś” się nie pojawiło, nie mówimy, czy raczej nie mówiło się o tym wprost. Wy­myślano słowa łagodzące straszliwy wpływ. I tak np. dżumę nazywano „czarną śmiercią”, szatana - on, kusy, bies, czart, itp., zjawiska nieznane, groźne i tajemnicze -„coś”. Nawet cza­rownicy na różne, mające wrogi dla lu­dzi wpływ lub nie do końca poznane przez nich samych rośliny, wymyślali określenia tabuistyczne. Stąd mamy np.: „niemotę” czy „tojeść”, „tojad” i inne.


Przykładem istotnie tajemniczym jest nasze słowo „niedźwiedź”. Żeby dojść do tego, że jest to tabuistyczneImage określenie ursusa musimy poznać etymologię tego słowa. Jeszcze Miko­łaj Rej pisał „miedźwiedź”. To, że u nas jest - dla zmyłki etymologów „n” a nie „m” może być efektem wymowy ma­zurskiej (tu znów zmyłka - chodzi o Mazowsze, a nie Mazury), gdzie w tekstach gwarowych pojawia się np. „niasto” zamiast ogólnopolskiego „miasto”. Byłaby to interpretacja uza­sadniona faktem ogromnego wpływu Mazowsza na kształtowanie się kultu­ry polskiej. Tak więc w naszym ję­zyku do Mikołaja Reja i - oprócz macedońskiego i bułgarskiego, gdzie jest „maćka” - we wszystkich innych językach słowiańskich „niedźwiedź” to „ten, który wie gdzie jest miód”. Wszystkie jednak interpretacje wskazują na łączność niedźwiedzia z miodem. Słowo nic nie wspomina o tym, że jest to zwierzę groźne, że może zaatakować człowieka. Wynaj­duje się taką cechę zwierzęcia, która jest wszystkim znana, a nie mówi nic o jego sile. Jeszcze dobitniejszym przykładem jest „miś”. To słowo wskazuje na miękkie, puszyste futer­ko i na to, że zwierzę jest grube. Do dziś można o człowieku „przy kości” powiedzieć, że to taki „mi­siek”. Słowo jednak kojarzy się tylko i wy­łącznie pozytywnie. Jedna z pierwszych interpretacji imienia naszego pierwszego władcy - Mieszka - to właśnie od słowa „miś”. Jednak tu raczej chodziło by o siłę, a nie o tuszę naszego księcia. W języku ukraińskim jest jeszcze słowo „burmiło”, które oprócz niedźwiedzia jako zwierzę­cia oznacza jeszcze człowieka gburowate­go, prostaka. Ponadto w ukraińskiej części Karpat, gdzie do tej pory niedźwiedź jest zwierzęciem spotykanym, czy raczej uni­kanym, mówi się o nim „on”, czy nawet „pan”. Do języka literackiego na Ukrainie weszło jeszcze słowo „wujko”, które jest pieszczotliwym określeniem niedźwiedzia, podobnie jak nasz „miś”.

Czy jednak było kiedyś w języku polskim słowo określające niedźwiedzia, którego się bano i unikano go? Językoznawcy twierdzą, że być może istniało jakieś sło­wo z rdzeniem „urs” - od łacińskiego ur­sus. Aleksander Brückner w słowniku etymologicznym języka polskiego pisze, że Słowianie używali zapożyczenia z gre­ki, czyli arktos . Trudno ustalić wersję słuszną, gdy nie ma znanych źródeł pisa­nych. Jednak biorąc pod uwagę wpływ ła­ciny na nasz język, nieporównywalnie większy od wpływu greki, bardziej praw­dopodobna jest wersja pierwsza. Można by jeszcze wysnuć taki wniosek, że nigdy nie było innego słowa. Tak bano się niedźwie­dzia, że nigdy nie wspominano o jego sile i okrucieństwie. Tego nie wiadomo. Najbar­dziej frapujące jest jednak to, że nie dość, że do języka ogólnego i naukowego przeszło określenie tabuistyczne, to na dodatek nie ma w żadnym z określeń „misia” ani cienia konotacji negatywnych! Miś wszedł do gro­na dziecięcych zabawek jako milutkie pu­szyste zwierzątko, do bajek, jako ten, który jest grubiutki, bo nieustannie wyjada psz­czołom miód (np. Kubuś Puchatek). Jest to dziwne, że nie ma w bajkach groźne­go niedźwiedzia, który pożera nie­grzeczne dzieci i atakuje wszystko co się rusza. A przecież nawet w rzeczywisto­ści niedźwiedź jest zdolny zaatakować człowieka i, jako jedno z niewielu zwie­rząt, nie boi się go.

I po co to wszystko piszę? Otóż zupełnie odwrotna sytuacja jest z wilkiem. O nim to mówi się, żeby go nie wywoływać z lasu, on to zjada z premedytacją babcię i Czer­wonego Kapturka. A nie ma żadnego okre­ślenia łagodzącego. Więc może aż tak bardzo nikt się go nigdy nie bał? Właści­wie to przecież nie ma się czego bać. Wilki boją się ludzi, a mylone ze zdziczałymi psa­mi, zostały skojarzone z krwiożerczymi be­stiami, które pożerają Bogu ducha winne owieczki i napadają na ludzi.

Reasumując, dochodzę do wniosku, że analizowane dzieje słowa „niedźwiedź” i skojarzenia z tym związane są wyni­kiem niesamowitego lęku ludzi przed tym zwierzęciem i wiary w moc spraw­czą słów. W naszych lasach, teraz już niestety coraz rzadziej, była to postać, której unikano, a z którą często miano do czynienia. O tym, jak wielki musiał to być strach świadczy fakt zachowania się tylko określeń łagodzących. Są one teraz odbierane albo obojętnie - jak nie­dźwiedź, który wszedł także do języka naukowców - albo pozytywnie jak miś. Już nie ma słowa kojarzącego się nega­tywnie. Porównanie natomiast do sytu­acji „wilka”, który żadnego określenia łagodzącego nie ma świadczy, że jego aż tak strasznie nikt się nie bał. Nie po­wstało by przecież takie przysłowie, jak: „Nie wywołuj wilka z lasu”, bo ze stra­chu nikt nie mógł by go wypowiedzieć.

Karolina Bielenin

Kwiecień 2001 (4/82 2001) Nakład wyczerpany