DZIKIE ŻYCIE

Chorzy na Przestrach

Marta Lelek

Kiedy do Francisco, mazateckiego curandero w Meksyku przywozi się cierpiącego na jakiekol­wiek dolegliwości człowieka, stary czarownik naj­częściej stawia następującą diagnozę: chory na „przestrach”. Przestrach oznacza zachwianie rów­nowagi, zakłócenie harmonii ze światem, w jakiej człowiek powinien trwać.


Mazatekowie wierzą, że człowiek ma wiele dusz. Wszystkie one są mu bardzo potrzebne. Dusze wa­runkująImage zdrowie człowieka i jego dobre samopo­czucie. Mazatekowie wierzą również, że na świecie istnieją duchy chacunangui, które pory­wają ludzkie dusze. Robią to w każdej chwili sła­bości człowieka, wtedy, gdy traci on równowagę, czyli burzy harmonię świata. Kradną duszę dziec­ku, które poprzez swą nieuwagę potyka się na le­śnej ścieżce. Porywają duszę mężczyźnie, który pod wpływem „wody ognistej” zrobił innemu krzywdę. Robią to tym, którzy wycinają drzewa w lesie, lub pozwalają, by robili to inni. Człowiek pozbawiony choćby jednej ze swoich dusz choru­je. Traci apetyt, słabnie, cierpi na różnego rodzaju boleści, gorączkuje, jest apatyczny, płacze. Wy­maga kuracji. Curandero leczy naparami z roślin, stosuje zaklęcia i czary. Jeśli to nie pomaga, przy pomocy ziół lub grzybów halucynogennych na­wiązuje kontakt z chacunangui i pyta je o cenę, - jaką trzeba zapłacić za zwrócenie duszy.

Chacunangui, wbrew pozorom nie są złymi du­chami. Według Mazateków strzegą one harmonii całego świata. Mieszkają, rzecz jasna w lesie, w ostoi doskonałej harmonii. Stamtąd są w stanie wyczuć każdy najmniejszy fałsz, jaki zaistnieje w obowiązującym porządku. Kiedy curandero za­mierza zbierać w meksykańskiej puszczy - selwie jakieś zioła, pyta chacunangui o zgodę. Wie, że nie może zabierać z lasu wszystkiego, co chce. Po­winien najpierw otrzymać od duchów pozwole­nie, a jak trzeba nawet za nie zapłacić.

Czym płaci się duchom za zwrócenie duszy, lub za pozwolenie zabrania czegoś naturze? Płaci się tym, co dla człowieka przedstawia wartość. Należy mieć poczucie złożenia ofiary. Indianie mazateccy płacą „wodą ognistą”, kurzymi i indyczymi jajami, ziarna­mi cacao i piórami ptaka guacamaya. Wymienione rze­czy są dla nich prawdziwymi skarbami. Przyjmują takie zasady z pokorą, wszak za grzechy trzeba pła­cić, a chacunangui zmuszają jedynie człowieka do przywracania naruszonej przez siebie harmonii.

Ludzie na całym świecie chorują na przestrach. A że ludzie na całym świecie, niemal wszystkim co robią w obecnej chwili, burzą harmonię, ich choroba pogłębia się, a strach, jaki noszą w sobie - rośnie. Ludzie boją się w domu i w pracy, na ulicy wielkiego miasta i w lesie. Boją się siebie nawzajem: podwładni - szefa, dyrekcja - załogi. Żony boją się mężów, starsi ludzie - młodzieży. „Swoi” boją się „obcych”, słabsi - silniejszych. Narody boją się siebie nawzajem, rządy - swych obywateli. Chacunangui kradną ludziom kolejne dusze. Ludzie tracą swoich bliskich w prowadzo­nych przez siebie wojnach. Skompromitowani po­litycy popełniają samobójstwa. Narody wyrzekają się swojej tożsamości. A ludzie coraz bardziej się boją. Jedni wyrzucenia z pracy, inni straty tego, co nagromadzili, jeszcze inni, że w ogóle nie na­gromadzą. Bankierzy - spadku kursów walut, han­dlowcy - słabego obrotu. Piesi samochodów, kie­rowcy - policji drogowej. Dziewczyny - niechcianej ciąży, kobiety - zmarszczek, mężczyźni - spadku potencji. Żołądki się ściskają, płuca kurczą. Dłonie pocą, a w skroniach pulsuje krew. Ramiona sztyw­nieją uniesione, ciało drży i marznie. W nocy nie ma snu, w dzień oczy same się zamykają. Wystra­szony, biały człowiek tym różni się od mazateckie­go Indianina, że nie próbuje odzyskać dobrego samopoczucia, zdrowia, utraconej harmonii, nie składa ofiary swoim chacunangui. Za to próbuje swój strach oszukać. Ucieka przed strachem w to­warzystwo, w hałas, w używki, w pracę. Udaje przed sobą i innymi, że go nie ma. Tymczasem strach dep­cze mu po piętach i goni do działania. Do budowa­nia twierdz, gromadzenia zapasów i broni, do sprawiania sobie łatwych przyjemności, do budowania iluzji szczęścia. Strach pcha białego człowieka do dalszego komplikowania świata, do dalszego bu­rzenia harmonii.

Dzieci, które rodzą się w świecie zakłóconej har­monii, chcąc nie chcąc tracą swoje dusze. Wkra­czają w życie ze strachem pod pachą. Boją się ciemności, duchów, nieistniejących postaci, śmier­ci. Boją się zostać same w lesie i same w domu. Boją się rodziców i nauczycieli. Zaczynają krzyczeć przez sen, moczyć prześcieradło, wymiotować za­raz po śniadaniu. Potem uczą się ukrywać swój strach. Odkrywają w sobie agresję, umiejętność ma­nipulowania dorosłymi. Strach staje się stymulato­rem niemal wszystkiego, co decydują się w życiu robić. W ten właśnie sposób stają się dorosłe.

Strach jest demonem białego człowieka. Paraliżuje zmysły, ruchy i najprostsze funkcje organizmu. Do­piero co dopadł i mnie. Spadłam z kłody, przez którą chciałam przejść przez potok, tylko dlatego, że strach podciął mi nogi. Kłoda była szeroka i gdyby leżała na ziemi, robiłabym na niej piruety. Ale dwa metry nad potokiem strach kazał mi z niej spaść. Ileż razy demon ten kpił sobie ze mnie. Wchodził mi do głowy na eg­zaminach i sprawiał, że traciłam pamięć. Wchodził mi w usta i mówiłam rzeczy, których nie chciałam mó­wić. Ileż razy sprawiał mi ból, przynosił wstyd i upo­korzenie. Strach uświadamia mi, jak bardzo jestem niezrównoważona, w jak skomplikowanej dysharmo­nii świata uczestniczę. Gdzie moje dusze? Czy mogła­bym je jeszcze odzyskać? Czy można nie bać się ciemności, przemijania, śmierci i zamiast tracić czas na strach kontemplować każdą chwilę życia? Jaką po­winnam ponieść ofiarę i czy mnie na nią stać? Gdzie jesteś curandero, który mógłbyś mnie uzdrowić?

Curandero jest już bardzo stary. Jego dni są poli­czone. Zresztą nikt już do niego nie przychodzi. Ma­zatekowie przenieśli się do dużego miasta i zapełnili slumsy. Niektórzy podjęli służbę w ośrodkach mi­syjnych, pomagają w katolickich szkołach. Leki ku­pują w aptekach, jeśli mają pieniądze. Robią wszystko, żeby je mieć, bo bardzo się boją, że za­chorują i nie będą mogli kupić lekarstw.

Nikt nie pyta już chacunangui o zgodę na cokol­wiek. Ani nikt nie płaci za grzechy wobec natury. Puszcze, w których mieszkają strażnicy harmonii kurczą się. Niedługo znikną całkowicie, a wraz z ni­mi chacunangui, a co gorsza ukradzione przez nich ludzkie dusze - na zawsze.

Marta Lelek

Czerwiec 2001 (6/84 2001) Nakład wyczerpany