DZIKIE ŻYCIE

(Hydro)beton kruszeje?

Łukasz Łuczaj

W dniu 25 stycznia 2005 r. odbyło się w Auli Centrum Kongresowego Akademii Rolniczej w Krakowie spotkanie poświęcone dyskusji na temat projektu „Zasad dobrej praktyki w utrzymaniu rzek i potoków górskich”.

Spotkanie organizował Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Krakowie. Większość audytorium stanowili pracownicy RZGW i innych instytucji wodnych, hydrotechnicy zrzeszeni w Naczelnej Organizacji Technicznej oraz hydrolodzy z krakowskich uczelni, jednak zaproszono także przedstawicieli organizacji ekologicznych biorących aktywny udział w obronie rzek przed nietrafionymi melioracjami (Towarzystwo na rzecz Ziemi, Klub Gaja, Społeczny Komitet Obrony Rzek Podkarpackich, Klub Wędkujących Internautów).


Fot. Anna Mikita
Fot. Anna Mikita

Przedstawione na spotkaniu proponowane zasady dobrej praktyki wydają się wyraźnie zmieniać podejście do regulacji i jeśli byłyby faktycznie stosowane, oznaczałoby to szansę dla dzikiej przyrody – byłaby ona znacznie mniej zagrożona niż przy dotychczasowych działaniach meliorantów. Dla przykładu proponuje się: zaniechanie formowania koryta do przekroju trapezowego, wprowadzenie możliwości stabilizacji dna cieków przez zwalone kłody drzewa (do tej pory metoda ta była zaciekle zwalczana przez instytucje zajmujące się gospodarką wodną), orientację na stabilizację brzegów przez luźne narzuty kamienne naturalnego pochodzenia.

W „Dobrych praktykach regulacji rzek i potoków górskich” dużo uwagi poświęcono – i bardzo wnikliwie opracowano tę kwestię – programowi restytucji i ochrony roślin wodnych porastających dno cieków. Zupełnie po macoszemu potraktowano natomiast ochronę nadrzecznego drzewostanu. Pominięto wiele cennych gatunków drzew i krzewów typowych dla polskich łęgów, za to wymieniono dziką różę i tarninę, które nie są typowymi składnikami łęgów.

Odrębnym problemem w renaturyzacji roślinności nadrzecznej jest zagospodarowanie otwartych miejsc, zniszczonych przez ciężki sprzęt w trakcie prac hydrotechnicznych. Promować należy w tej kwestii spontaniczną regenerację (bez proponowanego w projekcie wysiewania traw) albo częściowe przywrócenie istniejącej wcześniej gleby z korzeniami i kłączami roślin, pobranymi na początku prac hydrotechnicznych (propozycja taka znalazła się w projekcie, ale tylko w odniesieniu do niektórych typów roślinności, np. turzyc). Gleba zawiera bowiem przynajmniej nasiona i fragmenty roślin, które występowały na tym terenie przed regulacją, co w niezwykle dużym stopniu przyspiesza regenerację ekosystemu.

Negatywnie natomiast należy ocenić propozycje niektórych zapisów w projektowanych „Zasadach dobrej praktyki regulacji rzek i potoków górskich”. Zastrzeżenia dotyczą np. szeroko stosowanej metody polegającej na gęstym obsiewie mieszankami traw pastwiskowych (np. wiechlina, tymotka czy życica itp.) i koniczyny. Gatunki te stanowią niepotrzebną konkurencję dla dużo cenniejszej przyrodniczo roślinności łęgowej i ruderalnej. Nadrzeczne tereny to nie przydomowy trawnik. Każda wprowadzona kępa traw (zwykle komercyjnych agresywnych odmian pastewnych) zabiera miejsce, które mógłby zająć okaz rośliny, jaka wykiełkowała z banku nasion lub której nasiona zostały przyniesione przez wiatr. Nawet jeśli będą to rośliny ruderalne, takie jak wrotycz, łopian, pokrzywa, oset, to z punktu widzenia ochrony przyrody i bioróżnorodności są cenniejsze niż same trawy, przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, wskutek mody na krótko strzyżone trawniki, gatunki te znikają z przydroży i przychaci, po drugie zaś są bazą pokarmową dla wielu gatunków owadów, w tym motyli (np. rusałka pokrzywnik, pawik, osetnik i in.). Trzeba jeszcze raz powtórzyć, że zachwyt nad ziołoroślami porastającymi nasze rowy przydrożne, brzegi rzek i nasypy kolejowe towarzyszy każdej wycieczce przyrodników z Niemiec, Anglii i Holandii! To jeden z naszych narodowych skarbów.

„Dobre praktyki...” wiele miejsca poświęcają ochronie ryb i zapewnieniu im możliwości migracji w górę cieków – należy to pochwalić. Wprowadzają też wymogi obniżające wysokość progów na ciekach. W projektowanych praktykach w ogóle wiele jest współczynników i sztywnych progów liczbowych. Kilku dyskutantów zajmujących się naukowo hydrotechniką krytykowało ten projekt właśnie za zbyt sztywne podejście i próbę globalnego narzucenia pewnych limitów i progów.

Ogólnie rzecz biorąc zorganizowane spotkanie było pozytywnym epizodem w batalii o polskie rzeki, miejmy nadzieję, że zwiastującym zmiany w podejściu instytucji zajmujących się regulacjami. Podczas dyskusji widać było ścieranie się pokolenia „twardogłowych” meliorantów z młodszym pokoleniem hydrotechników, bardziej rozumiejących skomplikowane implikacje prac prowadzonych na rzekach i potokach.

Łukasz Łuczaj

Maj 2005 (5/131 2005) Nakład wyczerpany