DZIKIE ŻYCIE

Jak nie siarka to gospodarka

Maciej Narczyński

Niestety tak to jest w dzisiejszych czasach, że bardzo często słowa nie służą już przekazywaniu informacji, lecz są narzędziem robienia czegoś innego, co trudno jest jakoś nazwać. I tak prezydent wydaje ulotki mówiące o tym, że po wejściu do Unii Europejskiej nie będzie żadnych podwyżek cen, po czym ceny jednak rosną. Ktoś inny rozpętuje wojnę w Iraku, gdyż jak twierdzi jest tam broń masowego rażenia – po czym nikt żadnej tego typu broni tam nie znajduje. Dyrektor parku narodowego wypowiada się o negatywnym wpływie masowej turystyki na przyrodę tegoż parku, jednocześnie zwiększając przepustowość funkcjonującej na tym terenie kolejki linowej. I tak dalej, i tak dalej.


Fot. Dariusz Matusiak
Fot. Dariusz Matusiak

Wszystko to jest czymś na kształt hipokryzji, kłamstwa i mydlenia oczu. Jednocześnie wszystkie te niekiedy szokujące wydarzenia szybko rozwiewa wiatr i słuch o nich ginie. Ludzie zasypywani dziesiątkami informacji zapominają, bo tempo życia jest szybkie, a hamburgery stygną, dlatego trzeba przeć do przodu i nie warto się nad niczym dłużej zastanawiać. Tak oto nienormalne staje się normalne. Nikogo więc nie dziwi, że lider światowego mocarstwa i zarazem sługus koncernu naftowego, potrafi kłamać w żywe oczy. Okłamywać nie tylko swoich rodaków, ale i ludzi z innych krajów, poświęcać życie tysięcy osób – w imię swoich interesów. Nic nowego? Racja, przecież to normalne.

Sądzę, że każdy wyżej sytuowany urzędnik musiał na swej drodze do tzw. sukcesu odwracać głowę, by nie widzieć czegoś, na co musiałby zareagować, gdyby był uczciwy. Jeśli natomiast był uczciwy i – co gorsza dla niego – przejawiał chęć podjęcia jakichś pozytywnych działań, wówczas musiał żegnać się ze swą funkcją. Wskutek tej specyficznej, można by rzec „normalnej” selekcji, stanowiska urzędnicze piastują ludzie o mentalności klakiera, tchórza, sprzedawczyka, kłamcy czy złodzieja.

Wszystko wskazuje na to, że także pracownicy Lasów Państwowych odpowiadają powyższemu schematowi. Wydźwięk tego jest tym bardziej negatywny, że nierzadko za opisanymi wyżej cechami osobowości idzie brak wiedzy umożliwiającej prawidłowe wykonywanie zawodu. Co z kolei owocuje wręcz fatalnymi dla Przyrody skutkami. Wzorcowym przykładem niekompetencji leśników jest teren bieszczadzkiego Nadleśnictwa Wetlina, gdzie na górze Pereszliba, w bezpośrednim sąsiedztwie rezerwatu „Sine Wiry”, tuż nad drogą będącą granicą tegoż rezerwatu, pracownicy Lasów Państwowych wykonali zrąb zupełny na około dwuhektarowej powierzchni, zajmowanej przez zespół jaworzyny górskiej z języcznikiem zwyczajnym Phyllitido-Aceretum Moor 1952. Języcznik zwyczajny Phyllitis scolopendrium (L.) Newm., jest rzadką w naszym kraju paprocią, objętą całkowitą ochroną gatunkową. Wycięcie drzewostanu osłaniającego języcznika jest jednoznaczne ze zniszczeniem stanowiska samej paproci. Jest to bowiem gatunek cieniowytrzymały – wzrastający w ocienieniu i zarazem nieznoszący warunków, jakie stwarza bezpośrednie promieniowanie słoneczne. Usunięcie tego drzewostanu pogłębiło jeszcze i tak już istniejące (o czym świadczy znajdująca się przy drodze tablica informacyjna) zagrożenie ze strony osuwających się głazów. Należy jednocześnie przypomnieć, że działanie polegające na niszczeniu roślin objętych ochroną gatunkową jest sprzeczne z prawem i podlega karze aresztu lub grzywny. Czy ktoś za to odpowie?

Kolejnym absurdem i dowodem niewiedzy „gospodarujących” tam leśników jest to, że powierzchnia po wycięciu jaworzyny została obsadzona świerkiem. Wspomniana jaworzyna górska z języcznikiem występuje tylko w miejscach osypisk skalnych, bowiem tylko takie warunki toleruje języcznik. Rumosz skalny cały czas osuwa się pod wpływem siły grawitacji, więc jest to podłoże bardzo niestabilne, na którym mogą wzrastać nieliczne gatunki drzewiaste, jak jawor, lipa czy grab, ewentualnie buk i jodła, ale nie posadzony tam świerk. Świerk bowiem ukorzenia się płytko i jest tym samym podatny na wywracanie się. Należy się zatem spodziewać, że podjęte tam działania gospodarcze spełzną na niczym i zasadzone drzewa zginą przed osiągnięciem wieku rębności.

Działanie leśników dziwi tym bardziej, że bardzo często drzewa tworzące jaworzynę górską cechują się szablastością pnia, tzn. są krzywe, co sprawia, że można z nich uzyskać sortymenty o podrzędnej jakości. Prawdopodobnie w przyszłości szablaste będą także i posadzone tam świerki. Tak więc straty dla przyrody są duże, zaś zysk dla Lasów Państwowych będzie mały. Należy także wspomnieć, iż niezrozumiałym jest sam fakt sadzenia świerka na tych terenach, gdyż Bieszczady to w osiemdziesięciu procentach siedlisko żyznej buczyny karpackiej, a pozostałych dwadzieścia to m.in. olszyny górskie, jaworzyny czy kwaśne buczyny górskie, ale nie zbiorowiska, w skład których wchodzi świerk. Kolejny błąd, kolejny nonsens.

Trudno w świetle tego wszystkiego traktować poważnie informacje o ekologizacji leśnictwa, która rzekomo ma miejsce. Prawda jest taka, że Lasy Państwowe najczęściej zatrudniają ludzi widzących w lesie jedynie drewno. Dewastacja, którą tu opisałem bynajmniej nie jest jakimś odosobnionym przypadkiem, a same Bieszczady są miejscem, gdzie jeśli chodzi o gospodarkę leśną bardzo łatwo dopatrzyć się wielu uchybień.

Zrywka w okresie wiosennym, niszcząca rozwijające się runo leśne, albo zrywka potokami – nie są w bieszczadzkich lasach niczym wyjątkowym. Szczególnie zdemolowane zostało w ostatnich latach pasmo Otrytu. Znam również w Bieszczadach teren, gdzie wiosną 2002 r. na kilku hektarach wykonano zrąb zupełny, po czym do dnia dzisiejszego nie wykonano tam żadnych prac odnowieniowych. Tymczasem zgodnie z treścią ustawy o lasach (rozdział 2, Art. 13) roślinność leśną należy wprowadzić ponownie na dany teren „w okresie do 2 lat od usunięcia drzewostanu”.

Niewiedza leśników bywa doprawdy żenująca. Myślę, że brak wiedzy o chronionych gatunkach roślin zielnych nie jest w tym środowisku niczym szczególnym. Znam nawet takiego „leśnika”, który nie potrafił odróżnić kwiatostanów brzozy od jej owocostanów. No cóż, do odpalania pilarki i ścinania drzew wiedza taka z pewnością nie jest potrzebna...

Rażące i aroganckie są również metody, jakimi Lasy Państwowe starają się promować w społeczeństwie swój dobry wizerunek. Przeciętny obywatel nie wie, że korniki są jednym z elementów ekosystemu leśnego i ich masowe pojawy, zwane gradacjami, są czymś naturalnym (być może nie wiedzą tego też leśnicy). Leśnicy wykorzystują to do uprawiania propagandy, przedstawiając tego owada na swych tablicach informacyjnych jako „poszukiwanego za zabicie tysięcy świerków”. Jest to przejaw żerowania na czyjejś niewiedzy. Oczywiście cała ta agitacja po to, aby za przyzwoleniem ludu „walczyć” z kornikiem przy pomocy pilarki.

A teraz wejdźmy na stronę internetową Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie i przeczytajmy: „Ochrona przyrody i koncepcja ekorozwoju uwzględniająca zachowanie wszystkich istotnych wartości i funkcji lasów to podstawy prowadzonej przez leśników gospodarki leśnej”. Śmiać się czy płakać?

Proponuję, żeby pracownicy Lasów Państwowych przestali określać się mianem „leśników”, a przyjęli nazwę „plantatorów”. „Plantacja” to bowiem zdecydowanie bardziej trafne określenie tego, co zostaje w wyniku tzw. „gospodarki leśnej”, której „podstawą” jest „ochrona przyrody i koncepcja ekorozwoju”.

Tak więc leśnicy „chronią przyrodę”, myśliwi „pomagają zwierzętom”, a ktoś w Korei Północnej przekonuje, że trawa jest pożywna dla ludzi.

Maciej Narczyński